Chciałem uratować muchę
Chciałem uratować muchę in situ. Ale nawet nie po zastanowieniu że tak trzeba, lecz spontanicznie według impulsu. Jednak bardziej intuicyjnego niż emocjonalnego. Czyli bardziej jak mężczyzna niż kobieta.
I to uratowanie miało się zadziałać wtedy, gdy już wodę spuściłem do zlewu kuchennego starej daty z kranu zakupionego niedawno. Ale nie poszło tak łatwo. Mucha jakby nieświadoma niebezpieczeństwa ociągała się, idąc powoli ze sfery niebezpieczeństwa w bezpieczną. I tu i wtedy pomyślałem zadziwiony różnorodnością Świata jako całości a więc i nieskończoną ilością światów możliwych, czy tez rozwiązań w sztuce, że ten mój świat empatyczny to nie sposób na życie obowiązujący wszystkich. A jako że skłonny jestem do dobroci Św. Franciszka, co to się wszystkim pięknem tego naszego świata zachwycał, a dalej to Luis Armstrong w utworze „Jaki piękny jest świat” który to utwór działa na słuchacza już z górą lat 50, nie trzepnąłem muchy machinalnie acz śmiertelnie. I czekając na łaskawe odejście muchy, co to pozwoliła się łaskawie uratować, ale przecież nie czuła pychy tak jak współczesna ludzka elita spotykana w tramwajach, autobusach i na ulicy dajmy na to- wytrzymałem to powolne zjawisko. Może mucha była na emeryturze i zniedołężniała?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz