Etykiety
- Galeria autorska (130)
- Galeria jednego dzieła (43)
- Prace studentów i uczniów (124)
- Uporządkowane martwe natury (23)
- Wiedza o kulturze (29)
- Wiedza o sztuce (24)
- Wydarzenia (107)
- Wypowiedzi myślicieli (4)
- Zapiski osobiste (21)
- Zbierkowskie i okoliczne pejzaże (19)
- Życzenia (51)
poniedziałek, 30 października 2017
niedziela, 22 października 2017
Pył na wietrze
Chcieć by sobie przypomnieć kto to stoi na tym mijanym ulicą pomniku sprzed wieku. W zamierzchłych czasach gdy „dzień dobry” było od Pana Boga, a mijający się na ulicy dwaj mężczyźni uchylali kapeluszy, mimo nawet tego jak jeden drugiemu żonę uwiódł- ale na odwiecznym subiektywizmie co to od zarania jest a teraz już go ponoć nie ma. Bo to było w zamierzchłych jeszcze czasach bardziej patryjarchatu. Chcieć by sobie uzmysłowić absurd kwitnącego bytowania, tych co zawsze bez winy są mimo że mają dużo na sumieniu, a jak im się drobiazg wyrządzi to obraza majestatu.
Chcieć by sobie umotywować powiedzenie o źdźble trawy i belce w oku, co tu nie ma całościowego zastosowania, a tylko ogólne jest i nie wyjaśnia wszystkich przypadków- niestety. A ci krwiożerczy drapeżcy zawsze mają jakąś zwierzynę po tej która nogę dała i nic za to nie chce- nawet tablicy pamiątkowej na osiedlu -tylko już normalny spokój ducha. No wiadomo względność wszechrzeczy jest i może jeszcze uwaga o tym że jesteśmy pyłem na wietrze A te stwierdzenia tak samo mało znaczące są bo za ogólne i święto- spokojne, żeby się nie zdeklarować, bo może by trzeba cos zrobić a można przegrać. Tolerancja wybujała zbytek łaski.
A kiedyś w zamierzchłych czasach, nawet za komuny nie było tłumaczeń- bo jak się powiedziało coś relatywnie co jest czarno-białe i w małej ilości takich zjawisk to włókniarka z Łodzi co przy maszynie stała wiele lat by czwórkę dzieci utrzymać w głowę się pukała. I miała rację
Chcieć by sobie przypomnieć kto to stoi na tym mijanym ulicą pomniku sprzed wieku. W zamierzchłych czasach gdy „dzień dobry” było od Pana Boga, a mijający się na ulicy dwaj mężczyźni uchylali kapeluszy, mimo nawet tego jak jeden drugiemu żonę uwiódł- ale na odwiecznym subiektywizmie co to od zarania jest a teraz już go ponoć nie ma. Bo to było w zamierzchłych jeszcze czasach bardziej patryjarchatu. Chcieć by sobie uzmysłowić absurd kwitnącego bytowania, tych co zawsze bez winy są mimo że mają dużo na sumieniu, a jak im się drobiazg wyrządzi to obraza majestatu.
Chcieć by sobie umotywować powiedzenie o źdźble trawy i belce w oku, co tu nie ma całościowego zastosowania, a tylko ogólne jest i nie wyjaśnia wszystkich przypadków- niestety. A ci krwiożerczy drapeżcy zawsze mają jakąś zwierzynę po tej która nogę dała i nic za to nie chce- nawet tablicy pamiątkowej na osiedlu -tylko już normalny spokój ducha. No wiadomo względność wszechrzeczy jest i może jeszcze uwaga o tym że jesteśmy pyłem na wietrze A te stwierdzenia tak samo mało znaczące są bo za ogólne i święto- spokojne, żeby się nie zdeklarować, bo może by trzeba cos zrobić a można przegrać. Tolerancja wybujała zbytek łaski.
A kiedyś w zamierzchłych czasach, nawet za komuny nie było tłumaczeń- bo jak się powiedziało coś relatywnie co jest czarno-białe i w małej ilości takich zjawisk to włókniarka z Łodzi co przy maszynie stała wiele lat by czwórkę dzieci utrzymać w głowę się pukała. I miała rację
poniedziałek, 16 października 2017
poniedziałek, 9 października 2017
„Ogród rozkoszy ziemskich”- fragment prawej części tryptyku „Piekło” Hieronim Bosch, 1504 r. Olej na
desce, Madryt , Muzuem Prado
„Ogród rozkoszy ziemskich”- fragment prawej
części tryptyku „Piekło” Hieronim Bosch
Wielu ludzi zachwyca się słusznie potęgą wyobraźni
przedstawień Hieronima Boscha i nieograniczoną
fantazją tego twórcy. Całe jego malarstwo dotykające spraw ostatecznych
jednocześnie zanurzone w doczesnej obyczajowości ludzi w czasach mu odpowiadających
jest alegoria ludzkiego losu, głupoty i współczucia którego za mało w świecie.
Mistrzowskie warsztatowo malarstwo w zrozumieniu nie tylko sposobu malowania ale i czystej świadomości widzenia łączy
niderlandzkie zamiłowanie do szczegółów jak i staje się przez zastosowanie figur
niemożliwych, dwuznacznych i i odwracalnych oraz, gry skalą pre surrealne.
Określenie tego co widzimy na obrazie w tych kategoriach pozwoli docenić
jeszcze bardziej malarstwo tego
genialnego malarza.
środa, 4 października 2017
Giorgio de
Chirico „Melancholia i tajemnica ulicy” , olej na płótnie, 1914r ; 88x72 cm, Wielcy malarze
Giorgio de
Chirico „Melancholia i tajemnica ulicy ”
Ten magiczny
obraz jako typowa ale odrealniona przestrzeń ulicy, namalowany przez Chirico
jest pełen niepokoju. Autor zastosował perspektywę malarską od renesansową ale
zmodyfikowaną przez zastosowanie dziwnej perspektywy zbieżnej sprzecznie z
naturą. W niej bowiem przypadki występowania
wielu punktów zbiegu są nagminne
ale dla sytuacji gdy nie zbiegają się piony, te punkty ulokowane są zawsze na
linii poziomej- linii horyzontu która odpowiada jak wiadomo poziomowi oczu
patrzącego. Artysta co było by widać jednoznacznie i dobitnie gdyby przedłużyć
liniami zbiegi, zastosował zabieg taki że odpowiednie części miejskiego pejzażu
zbiegają się do punktów zbiegu nie leżących na linii poziomej tylko według porządku znanego tylko autorowi
na płaszczyźnie. Jeden z elementów- wóz jest przedstawiony w perspektywie
równoległej (aksonometrycznej) której nie ma w naturze. To światłocieniowe
ujęcie bardziej niż kolorowe przywołuje zdobycze impresjonizmu, fowizmu i głównie surrealizmu magicznego, którego
Chirico był głównym najbardziej kreatywnym twórcą.
wtorek, 3 października 2017
Zupa z trupa i siekane glizdy
Co to jest? Co to było za dziecięcych lat za powiedzenie „Zupa z trupa i siekane glizdy”? Powiedzenie które się przypomina do dzisiaj, ale z rzadka. Kto je ułożył i z jakich pobudek? Może tak sobie dla żartu, nie koniecznie wizualizując te zjawiska- wyświetlające się ohydnie czy jowialnie.
A było to w czasach osobliwej kultury wyższej, polskiej, królewskiej, po tej panoszącej się przez 10 lat od wojny- socrealstycznej. W czasach twórczej i w kontrze do oficjalnej polityczno poprawnej- komunistycznej, będącej do niej w czarno- białych relacjach reakcji i kontestacji.
W czasach polskich szkół w dziedzinie muzyki, teatru, plastyki, filmu.
W czasach sentymentalnych amerykańskich filmów „z fabryki snów” i filmowych arcydzieł światowych prezentowanych w Polsce w czarno- białej telewizji, z czasem nawet na dwóch programach zanurzonych jednak chamsko w taniej propagandzie zbrodniczego totalitaryzmu.
To był okres w którym epatowanie okrucieństwem w filmach się nie zdarzało, a taki jakiś film w klimatach dosłownych i nim kapiącym był ewenementem i krańcowym undegrandem. Kultura wyższa była oznaką sacrum, tradycyjnych wartości, nadziei, akceptacji świata, mimo chaosu wojen i nowych pokręconych ideologii XX wieku.
Filmy przedstawiały sprawy miłości- tej co jest wieczna jak trawa, ale bez fizjologii i zbytniej doczesności zbędnych czynności czy bezsensowności żywota. To tez czasy gdy dorastające panny ulegające subkulturom słuchały sentymentalnych acz wartościowych utworów o miłości i to wykonywanych nie koniecznie przez bigbitowców ale twórców współcześnie określonych jako autorów popu. Słuchanych na kiepskich gramofonach z kiepskich płyt pocztówkowych, a od święta z czarnych dużych winylowych.
Czasy gdy młody człek potrafił zbierać zarobkowo jarzębinę, zioła, ślimaki-winniczki lub miesiąc pracować ciężko w przetwórni ogórków dojeżdżając rowerem za miasto, aby kupić potem po otrzymaniu forsiaków zachodnią rockową płytę albo porządne spodnie może za dolce w peweksie.
To też czasy świetnych opowieści i twórczych kawałów (ale nie tych seksistowskich), nie koniecznie politycznych i opowiadanych na przykład przy ognisku wieczorem na koloniach letnich przez kadrę, albo na wczasach w domach wczasowych w miejscowościach uzdrowiskowych lub w szkołach podstawowych postawionych z klucza na tysiąclecie państwa polskiego, co w dziejach doszło do komunizmu opartego na ateizmie i lewicowości.
Czasy wycieczek chłopców za miasto, na łąki kwieciste ze stawami ryb cierników i traszek grzebieniastych i do lasu, albo do zaprzyjaźnionych podwórek przy dużych kamienicach lub domkach przyulicznych a 110 metrokwadratowych.. Czasy zabaw i beztroski w realnej przestrzeni i z kontaktem z materią.
To też czasy tanich cukierków-dropsów, ale nie dla dzieciaków i to chłopców z małymi bardzo kieszonkowymi miesięcznymi, z wielodzietnych rodzin. Czasy dobrej lemoniady w proszku i świetnych bliższych relacji międzyludzkich, kawiarniano, uliczno- miejscowych i podwórkowych oraz rodzinnych.
Czasy podwórek klimatycznych odrapanych, zanurzonych w prowizorce wykonania szopek na drewno i węgiel, płotków odgradzających cenne, pielęgnowane ogródki z drzewami i warzywami błogosławiono znaczącymi swe istnienie i wprost w grządkach kontrastowo do nich kolorystycznie w szarości do zieleni. Ogródki z barwami kontrastu kwiatów, które w „grono” z czasem się metamorfozowały. Ogródki pozwalające przetrwać ciężkie czasy, gdy niczego nie było. A jak było, to okupione ciężką praca i wyrzeczeniami.
Czasy domów z zewnątrz w szarościach kolorów przybrudzonych czasem, niską jakością farb zestarzałych, ale przygotowywanych fabrycznie z większą estymą niż dzisiaj. Czasów gdy na ten przykład malarz pokojowy- ten co nie pił za dużo, przychodził pomalować mieszkanie i przygotowywał farbę klejową z półproduktów zakupionych w jedynej drogerii w małym miasteczku, mieszając je w dużej wannie metalowej ocynku, dużą drewnianą kopyścią i czekając godzinę aż się przerobią. Nawet nie bojąc się już dzięki rutynie rzemieślnika cennego socjologicznie a nie ideologicznie i gospodarczo, że się farba po wyschnięciu na ścianie lub suficie będzie łuszczyć, jako się zdarzało czasem, przy załamywaniu rąk przez starającą się by przetrwać razem z rodzina panią domu, co chce tez pożyć ale może i poprawić, podmalować. Czasy tajemniczych strychów z wieloma starymi gadżetami, szufladami skrzyniami pełnymi niespodzianek i mebli starych nie pożądanych, najczęściej samotnych posągowo wobec modnych kiepskich meblościanek i stolików jamniczków takich samych u każdego w mieszkaniach.
Ale też czasy szafek nocnych o pochodzeniu z przedwiecznych klimatów designu po secesyjnego, gdzie pod szybką- aby nie zatłuścić przy oglądaniu z potu uczciwego zjadacza kartofli- spoczywały bezpiecznie fotki na przykład bohatera filmów zachodnich których nie było w oficjalnym obiegu. Czasy gazetek domowych z pudełkami po zachodnich papierosach zawieszanych na tkaniny z trzcinek wietnamskich ale komunistycznych, zwanych słomiankami przez palących młodzieńców z liceum lub z zawodówki a także czasy zeszytów „złotych myśli” w wykonaniu dziewczyn- myśli zbieranych a ilustrowanych wklejaniem fotografii kiepsko drukowanych z tanich gazet rasowanych później pismem dowolnego narzędzia jak leci.
Czasy głodu kultury w każdym przejawie nawet jak orkiestra uliczna maszerowała i nawet w politycznym pochodzie grając marsze ulicami oblepionymi publiką, w tym ciekawych świata dzieci co bez internetu żyły i jakoś przetrwały, i nie umarły bez niego. I dorosłych żyjących bez disco polo i tanich seriali kretyńsko schematycznych, co to naiwne szczęśliwości w miłości młodych i starych a szlachetnych podkładają pod odwieczną w nas emocjonalną potrzebę sztuki w świętości. Okres czasów istnienia cyganerii artystycznej i anegdotycznych historii cytowanych często i to nie wobec braku tematu do rozmowy, w dowolnym towarzystwie inteligenckim.
Czasów małego dostępu do informacji rzeczowych, solidnych, z idealizowanego obszaru mitycznego zza żelaznej kultury, a jednak w świecie naszym, osobliwym, przetrwalnikowym, bogatym w tu i teraz. Ceniącym wiedzę i artystów.
Czasów gdy chłopcy nosili za duże zimowe kurtki „po rodzicach” a nawet po mamach, dziewczyny i kobiety były bardziej szlachetne i nie przeklinały nawet w miejscach publicznych dziś zanurzonych w ciszy stukających esemesowo palcami w komórki przez jakby jednokomórkowych. I wtedy gdy nikt nie myślał nawet o zjawiskach feminizmu, genderyzmu, etapowego lewactwa ateistycznego, przerośniętego indywidualizmu i tolerancji rodzących brak wartości i pokarm dla pychy zakleszczonych usilnie we współczesności ponowoczesnej. Nie z wieku i egzystencjalnego zgorzknienia „Nie tak miało być jak jest dzisiaj” chciało by się powiedzieć samotnie patrząc w okno jak zwykle. Żegnaj przeszłości idealizowana, osobliwa i jedyna. Żegnaj dzieciństwo, kwiecie żywota.
Co to jest? Co to było za dziecięcych lat za powiedzenie „Zupa z trupa i siekane glizdy”? Powiedzenie które się przypomina do dzisiaj, ale z rzadka. Kto je ułożył i z jakich pobudek? Może tak sobie dla żartu, nie koniecznie wizualizując te zjawiska- wyświetlające się ohydnie czy jowialnie.
A było to w czasach osobliwej kultury wyższej, polskiej, królewskiej, po tej panoszącej się przez 10 lat od wojny- socrealstycznej. W czasach twórczej i w kontrze do oficjalnej polityczno poprawnej- komunistycznej, będącej do niej w czarno- białych relacjach reakcji i kontestacji.
W czasach polskich szkół w dziedzinie muzyki, teatru, plastyki, filmu.
W czasach sentymentalnych amerykańskich filmów „z fabryki snów” i filmowych arcydzieł światowych prezentowanych w Polsce w czarno- białej telewizji, z czasem nawet na dwóch programach zanurzonych jednak chamsko w taniej propagandzie zbrodniczego totalitaryzmu.
To był okres w którym epatowanie okrucieństwem w filmach się nie zdarzało, a taki jakiś film w klimatach dosłownych i nim kapiącym był ewenementem i krańcowym undegrandem. Kultura wyższa była oznaką sacrum, tradycyjnych wartości, nadziei, akceptacji świata, mimo chaosu wojen i nowych pokręconych ideologii XX wieku.
Filmy przedstawiały sprawy miłości- tej co jest wieczna jak trawa, ale bez fizjologii i zbytniej doczesności zbędnych czynności czy bezsensowności żywota. To tez czasy gdy dorastające panny ulegające subkulturom słuchały sentymentalnych acz wartościowych utworów o miłości i to wykonywanych nie koniecznie przez bigbitowców ale twórców współcześnie określonych jako autorów popu. Słuchanych na kiepskich gramofonach z kiepskich płyt pocztówkowych, a od święta z czarnych dużych winylowych.
Czasy gdy młody człek potrafił zbierać zarobkowo jarzębinę, zioła, ślimaki-winniczki lub miesiąc pracować ciężko w przetwórni ogórków dojeżdżając rowerem za miasto, aby kupić potem po otrzymaniu forsiaków zachodnią rockową płytę albo porządne spodnie może za dolce w peweksie.
To też czasy świetnych opowieści i twórczych kawałów (ale nie tych seksistowskich), nie koniecznie politycznych i opowiadanych na przykład przy ognisku wieczorem na koloniach letnich przez kadrę, albo na wczasach w domach wczasowych w miejscowościach uzdrowiskowych lub w szkołach podstawowych postawionych z klucza na tysiąclecie państwa polskiego, co w dziejach doszło do komunizmu opartego na ateizmie i lewicowości.
Czasy wycieczek chłopców za miasto, na łąki kwieciste ze stawami ryb cierników i traszek grzebieniastych i do lasu, albo do zaprzyjaźnionych podwórek przy dużych kamienicach lub domkach przyulicznych a 110 metrokwadratowych.. Czasy zabaw i beztroski w realnej przestrzeni i z kontaktem z materią.
To też czasy tanich cukierków-dropsów, ale nie dla dzieciaków i to chłopców z małymi bardzo kieszonkowymi miesięcznymi, z wielodzietnych rodzin. Czasy dobrej lemoniady w proszku i świetnych bliższych relacji międzyludzkich, kawiarniano, uliczno- miejscowych i podwórkowych oraz rodzinnych.
Czasy podwórek klimatycznych odrapanych, zanurzonych w prowizorce wykonania szopek na drewno i węgiel, płotków odgradzających cenne, pielęgnowane ogródki z drzewami i warzywami błogosławiono znaczącymi swe istnienie i wprost w grządkach kontrastowo do nich kolorystycznie w szarości do zieleni. Ogródki z barwami kontrastu kwiatów, które w „grono” z czasem się metamorfozowały. Ogródki pozwalające przetrwać ciężkie czasy, gdy niczego nie było. A jak było, to okupione ciężką praca i wyrzeczeniami.
Czasy domów z zewnątrz w szarościach kolorów przybrudzonych czasem, niską jakością farb zestarzałych, ale przygotowywanych fabrycznie z większą estymą niż dzisiaj. Czasów gdy na ten przykład malarz pokojowy- ten co nie pił za dużo, przychodził pomalować mieszkanie i przygotowywał farbę klejową z półproduktów zakupionych w jedynej drogerii w małym miasteczku, mieszając je w dużej wannie metalowej ocynku, dużą drewnianą kopyścią i czekając godzinę aż się przerobią. Nawet nie bojąc się już dzięki rutynie rzemieślnika cennego socjologicznie a nie ideologicznie i gospodarczo, że się farba po wyschnięciu na ścianie lub suficie będzie łuszczyć, jako się zdarzało czasem, przy załamywaniu rąk przez starającą się by przetrwać razem z rodzina panią domu, co chce tez pożyć ale może i poprawić, podmalować. Czasy tajemniczych strychów z wieloma starymi gadżetami, szufladami skrzyniami pełnymi niespodzianek i mebli starych nie pożądanych, najczęściej samotnych posągowo wobec modnych kiepskich meblościanek i stolików jamniczków takich samych u każdego w mieszkaniach.
Ale też czasy szafek nocnych o pochodzeniu z przedwiecznych klimatów designu po secesyjnego, gdzie pod szybką- aby nie zatłuścić przy oglądaniu z potu uczciwego zjadacza kartofli- spoczywały bezpiecznie fotki na przykład bohatera filmów zachodnich których nie było w oficjalnym obiegu. Czasy gazetek domowych z pudełkami po zachodnich papierosach zawieszanych na tkaniny z trzcinek wietnamskich ale komunistycznych, zwanych słomiankami przez palących młodzieńców z liceum lub z zawodówki a także czasy zeszytów „złotych myśli” w wykonaniu dziewczyn- myśli zbieranych a ilustrowanych wklejaniem fotografii kiepsko drukowanych z tanich gazet rasowanych później pismem dowolnego narzędzia jak leci.
Czasy głodu kultury w każdym przejawie nawet jak orkiestra uliczna maszerowała i nawet w politycznym pochodzie grając marsze ulicami oblepionymi publiką, w tym ciekawych świata dzieci co bez internetu żyły i jakoś przetrwały, i nie umarły bez niego. I dorosłych żyjących bez disco polo i tanich seriali kretyńsko schematycznych, co to naiwne szczęśliwości w miłości młodych i starych a szlachetnych podkładają pod odwieczną w nas emocjonalną potrzebę sztuki w świętości. Okres czasów istnienia cyganerii artystycznej i anegdotycznych historii cytowanych często i to nie wobec braku tematu do rozmowy, w dowolnym towarzystwie inteligenckim.
Czasów małego dostępu do informacji rzeczowych, solidnych, z idealizowanego obszaru mitycznego zza żelaznej kultury, a jednak w świecie naszym, osobliwym, przetrwalnikowym, bogatym w tu i teraz. Ceniącym wiedzę i artystów.
Czasów gdy chłopcy nosili za duże zimowe kurtki „po rodzicach” a nawet po mamach, dziewczyny i kobiety były bardziej szlachetne i nie przeklinały nawet w miejscach publicznych dziś zanurzonych w ciszy stukających esemesowo palcami w komórki przez jakby jednokomórkowych. I wtedy gdy nikt nie myślał nawet o zjawiskach feminizmu, genderyzmu, etapowego lewactwa ateistycznego, przerośniętego indywidualizmu i tolerancji rodzących brak wartości i pokarm dla pychy zakleszczonych usilnie we współczesności ponowoczesnej. Nie z wieku i egzystencjalnego zgorzknienia „Nie tak miało być jak jest dzisiaj” chciało by się powiedzieć samotnie patrząc w okno jak zwykle. Żegnaj przeszłości idealizowana, osobliwa i jedyna. Żegnaj dzieciństwo, kwiecie żywota.
Subskrybuj:
Posty (Atom)