wtorek, 3 października 2017

Zupa z trupa i siekane glizdy

Co to jest? Co to było za dziecięcych lat za powiedzenie „Zupa z trupa i siekane glizdy”? Powiedzenie które się przypomina do dzisiaj, ale z rzadka.  Kto je ułożył i z jakich pobudek? Może tak sobie dla żartu, nie koniecznie wizualizując te zjawiska- wyświetlające się ohydnie czy jowialnie.
A było to w czasach osobliwej kultury wyższej, polskiej, królewskiej, po tej panoszącej się przez 10 lat od wojny- socrealstycznej. W czasach twórczej i w kontrze do oficjalnej  polityczno poprawnej- komunistycznej, będącej do niej w czarno- białych relacjach reakcji i kontestacji.
W czasach polskich szkół w dziedzinie muzyki, teatru, plastyki, filmu.
W czasach sentymentalnych amerykańskich filmów „z fabryki snów” i  filmowych arcydzieł światowych prezentowanych w Polsce w czarno- białej telewizji, z czasem nawet na dwóch programach zanurzonych jednak chamsko w taniej propagandzie zbrodniczego totalitaryzmu.
To był okres w którym epatowanie okrucieństwem w filmach się nie zdarzało, a taki jakiś film w klimatach dosłownych i nim kapiącym był ewenementem i krańcowym undegrandem. Kultura wyższa była oznaką sacrum, tradycyjnych wartości, nadziei, akceptacji świata, mimo chaosu wojen i nowych pokręconych ideologii XX wieku.
Filmy przedstawiały sprawy miłości- tej co jest wieczna jak trawa,  ale bez fizjologii i zbytniej doczesności zbędnych czynności czy bezsensowności żywota. To tez czasy gdy dorastające panny ulegające subkulturom słuchały sentymentalnych acz wartościowych utworów o miłości i to wykonywanych nie koniecznie przez bigbitowców ale twórców współcześnie określonych jako autorów popu. Słuchanych na kiepskich gramofonach z kiepskich płyt pocztówkowych, a od święta z czarnych dużych winylowych.
Czasy gdy młody człek potrafił zbierać zarobkowo jarzębinę, zioła, ślimaki-winniczki lub miesiąc pracować ciężko w przetwórni ogórków dojeżdżając rowerem za miasto, aby kupić potem po otrzymaniu forsiaków zachodnią rockową płytę albo porządne spodnie może za dolce w peweksie.

To też czasy świetnych opowieści i twórczych kawałów (ale nie tych seksistowskich),  nie koniecznie politycznych i opowiadanych na przykład przy ognisku wieczorem na koloniach letnich przez kadrę, albo na wczasach w domach wczasowych w miejscowościach uzdrowiskowych lub w szkołach podstawowych postawionych z klucza  na tysiąclecie państwa polskiego, co w dziejach doszło do komunizmu opartego na ateizmie i  lewicowości.
Czasy wycieczek chłopców za miasto, na łąki kwieciste ze stawami ryb cierników i traszek grzebieniastych i do lasu, albo do zaprzyjaźnionych podwórek przy dużych kamienicach lub domkach przyulicznych a 110 metrokwadratowych.. Czasy zabaw i beztroski w realnej przestrzeni i z kontaktem z materią.
To też czasy tanich cukierków-dropsów, ale nie dla dzieciaków i to chłopców z małymi bardzo kieszonkowymi miesięcznymi, z wielodzietnych  rodzin. Czasy dobrej lemoniady w proszku i świetnych bliższych relacji międzyludzkich, kawiarniano, uliczno- miejscowych i  podwórkowych oraz rodzinnych.
Czasy podwórek klimatycznych  odrapanych, zanurzonych w prowizorce wykonania szopek na drewno i węgiel, płotków odgradzających cenne, pielęgnowane ogródki z drzewami i warzywami błogosławiono znaczącymi swe istnienie i wprost w grządkach kontrastowo do nich kolorystycznie w szarości do zieleni. Ogródki z barwami kontrastu kwiatów, które w „grono” z czasem się metamorfozowały. Ogródki pozwalające przetrwać ciężkie czasy, gdy niczego nie było. A jak było, to okupione ciężką praca i wyrzeczeniami.
Czasy domów z zewnątrz w szarościach kolorów przybrudzonych czasem, niską jakością farb zestarzałych, ale przygotowywanych fabrycznie z większą estymą niż dzisiaj. Czasów gdy na ten przykład malarz pokojowy- ten co nie pił za dużo, przychodził pomalować mieszkanie i przygotowywał farbę klejową z półproduktów zakupionych w jedynej drogerii w małym miasteczku, mieszając je w dużej wannie metalowej ocynku, dużą drewnianą kopyścią i czekając godzinę aż się przerobią. Nawet nie bojąc się już dzięki rutynie rzemieślnika cennego socjologicznie a nie ideologicznie i gospodarczo, że się farba po wyschnięciu na ścianie lub suficie będzie łuszczyć, jako się zdarzało czasem, przy załamywaniu rąk przez starającą się by przetrwać razem z rodzina panią domu, co chce tez pożyć ale może i poprawić, podmalować. Czasy tajemniczych strychów z wieloma starymi gadżetami, szufladami skrzyniami pełnymi niespodzianek i mebli starych nie pożądanych, najczęściej samotnych posągowo wobec modnych kiepskich meblościanek i stolików jamniczków takich samych u każdego w mieszkaniach.
Ale też czasy szafek nocnych o pochodzeniu z przedwiecznych klimatów designu po secesyjnego, gdzie pod szybką- aby nie zatłuścić przy oglądaniu z potu uczciwego zjadacza kartofli- spoczywały bezpiecznie fotki na przykład bohatera filmów zachodnich których nie było w oficjalnym obiegu. Czasy gazetek domowych z pudełkami po zachodnich papierosach zawieszanych na tkaniny z trzcinek wietnamskich ale komunistycznych, zwanych słomiankami przez palących młodzieńców z liceum lub z zawodówki a także czasy zeszytów „złotych myśli” w wykonaniu dziewczyn-  myśli zbieranych a ilustrowanych wklejaniem fotografii  kiepsko drukowanych z tanich gazet rasowanych później pismem dowolnego narzędzia jak leci.

Czasy głodu kultury w każdym przejawie nawet jak orkiestra uliczna  maszerowała i nawet w politycznym pochodzie grając marsze ulicami oblepionymi publiką, w tym ciekawych świata dzieci co bez internetu żyły  i jakoś przetrwały, i nie umarły bez niego. I dorosłych żyjących bez disco polo i tanich seriali kretyńsko schematycznych, co to naiwne szczęśliwości w miłości młodych i starych a szlachetnych podkładają  pod odwieczną w nas emocjonalną potrzebę sztuki w świętości. Okres czasów istnienia cyganerii artystycznej i anegdotycznych historii  cytowanych często i to nie wobec braku tematu do rozmowy, w dowolnym towarzystwie inteligenckim.
Czasów małego dostępu do informacji rzeczowych, solidnych, z idealizowanego obszaru mitycznego zza żelaznej kultury, a jednak  w świecie naszym, osobliwym, przetrwalnikowym, bogatym w tu i teraz. Ceniącym wiedzę i artystów.
Czasów gdy chłopcy nosili za duże zimowe kurtki „po rodzicach”  a nawet po mamach, dziewczyny i kobiety były bardziej szlachetne i nie przeklinały nawet w miejscach publicznych dziś zanurzonych w ciszy stukających esemesowo palcami w komórki przez jakby jednokomórkowych. I wtedy gdy nikt nie myślał nawet o zjawiskach feminizmu, genderyzmu, etapowego lewactwa ateistycznego, przerośniętego indywidualizmu i tolerancji rodzących brak wartości i pokarm dla pychy zakleszczonych usilnie we współczesności ponowoczesnej. Nie z wieku i egzystencjalnego zgorzknienia „Nie tak miało być jak jest dzisiaj” chciało by się powiedzieć samotnie patrząc w okno jak zwykle. Żegnaj przeszłości idealizowana, osobliwa i jedyna. Żegnaj dzieciństwo, kwiecie żywota.

1 komentarz:

  1. Zupa z trupa i siekane glizdy zanuc do piosenki abby super trooper

    OdpowiedzUsuń